Vox Populi - 2007-10-31 14:51:50

„Odyseja Wyborcza 2007” (wersja niekoncesjonowana i nieocenzurowana)

  Witam wszystkich czytelników Presika, zarówno tych o wyklarowanych poglądach politycznych, jak i wyznających czystej wody apolityzm,(który to paradoksalnie również jest orientacją polityczną) w nowym, debiutującym właśnie na łamach naszej gazety dziale o wymiarze stricte politycznym. Miejmy nadzieję, że zainteresowanie będzie spore, rezonans wśród mas studenckich duży i, że uda się zaszczepić osobom dotychczas unikającym polityki i tematów z nią związanych szerokie spektrum uwagi i wyczulenia na sprawy ważne dla naszego kraju. Pewien skromny, niewymuszony odruch atencji nikomu jeszcze nie zaszkodził, więc jeśli wciąż czytasz te słowa, ukradkiem nie ziewając, zapraszam do dalszej lektury( czytaj: w przeciwnym razie stracę etat w „Presiku”;) ).
  Przystępując do pisania o niewątpliwie trudnej, zawiłej i skomplikowanej materii, jaką jest polityka, należy odnaleźć w sobie skryte pokłady obiektywizmu,(jeśli coś takiego w ogóle w omawianej dziedzinie ma prawo bycia). Każdy publicysta, nieistotne czy adept sztuki dziennikarskiej czy zaprawiony w dyskursach komentator życia publicznego, próbując zwerbalizować swoje myśli, następnie przelewając je na papier, nieraz spotyka się z dylematem. Przeszkoda, ta polega w wielkim skrócie na stosunku jego własnych zapatrywań politycznych do omawianych w artykule kwestii. Tak jak bezpartyjność to kamuflaż, tak deklaracje o rzekomej bezstronności są niczym innym jak tylko utopijnym życzeniem piszącego oraz czytelnika. Lecz nie czas ani miejsce na podobne dywagacje, przejdźmy do meritum.
  Kampania wyborcza ruszyła z impetem, oferując nam jak to zwykle w Polsce bywa istny „pejzaż zjawisk efemerycznych”. W momencie, gdy wy trzymacie w rękach nowy numer „Presika” wszyscy już znamy wynik wyborów. Niestety taki mamy cykl wydawniczy i bynajmniej nie jest to moją winą. Według wszelkiej maści sondaży wyborczych liczą się trzej tenorzy – Platforma Obywatelska, Prawo i Sprawiedliwość, Lewica i Demokraci. Sondaże z pierwszej połowy października wysuwały na prowadzenie PO(36%), w tyle o całe „mile świetlne” figurował PiS(35%), na pozycji trzeciej znajdował się LiD(15%), czyli SLD i jego „przystawki”(Unia Pracy, Partia Demokratyczna-Demokraci.pl i Socjaldemokracja Polska). Gdzieś na granicy progu wyborczego pałętał się PSL(4-6%). Na szarym końcu ledwo można było dostrzec komitet wyborczy Ligi Prawicy Rzeczpospolitej(LPR+PR+UPR) i nowoutworzoną Partię Kobiet Manueli Gretkowskiej( jakiś kryptofeministyczny twór apropo),o Samoobronie z litości nie wspomnę. A jak prezentują się preferencje wyborcze teraz, (kiedy piszę te słowa), na trzy dni przed wyborami? Sondaż Pentor dla „Wprost” daje zdecydowaną przewagę „Platformie”- aż 43% respondentów chce zagłosować na partię Donalda Tuska. PiS został w tyle uplasowując się na poziomie 29%, ale dla Jarosława Kaczyńskiego i tak „oczywistą oczywistością” jest to, że jego partia wygra wybory. LiD trzyma relatywnie stały poziom, bez drastycznych wahań procentowych(16%). PSL skoczył nieco wyżej(7-8%), co zapewnia mu już miejsce w Sejmie. Reszta partii niezmiennie miejscowi się poniżej progu wyborczego. Ważną informacją jest również to, iż blisko 70% Polaków(istna fenomena!) deklaruje partycypację w wyborach.
  A jak wygląda sama kampania wyborcza? Oprócz trywialnego obrzucania się inwektywami, mamy miedzy innymi: propozycje golenia głowy, uroczyste, pełne entuzjazmu enuncjacje w niemieckiej prasie by zaostrzyć kurs wobec własnego kraju, profetyczne wizje powrotu 13 grudnia 1981 roku(delirium + kolista koncepcja czasu), skandale w telewizji publicznej, która z nieznanych przyczyn popada w stany nadpobudliwości lękowej wobec osoby Janusza Korwina-Mikke i Unii Polityki Realnej w ogóle. Mamy też spoty wyborcze z koleżeńskim hasłem „mordo ty moja”, panoszące się esemesy wzywające by dla dobra kraju „schować babci dowód”, radosne migracje z jednej partii do drugiej(powodem jest zapewne konwergentność programowa i paralelizm ideowy), coś w rodzaju relacji asymetrycznych, nazwałbym to „interasymetrią”( PiS i PO stosują tylko miedzy sobą tę metodę), polega ona mniej więcej na tym, że gdy jedna partia rzuca pewne hasło wyborcze, ideę(„kiełbasę wyborczą”) najczęściej pod postacią spotu telewizyjnego druga robi dokładnie to samo tylko, że odwrotnie( „transpozycja merytoryczna”). Zupełnie zapomniałbym dodać, że mamy też debaty. Pierwsza przypominała raczej teleturniej, w którym Kaczyński z Kwaśniewskim na zmianę licytowali się, kto zrobił więcej, a kto nic nie zrobił. Należy uwidocznić, że miała na celu zdewaluowanie lidera PO i samej partii, a nie merytoryczną dyskusję. Druga debata to długo oczekiwane i wiekopomne starcie Kaczyński-Tusk. Najważniejsza i najdonioślejsza konfrontacja tej kampanii wyborczej. Trzy rundy ją tworzące nie były wyłącznie stanięciem twarzą w twarz dwóch politycznych oponentów i zderzeniem dwóch argumentacji. To była kolizja dwóch antynomicznych idei – „Polski liberalnej” i „Polski solidarnej”. I rzec należy, że debatę nie wygrywa jedynie człowiek, zwycięża też postulowana przez niego wizja. Tusk bezapelacyjnie pokonał, Kaczyńskiego we wszystkich tercjach. Kontrargumenty tego drugiego nie miał tyle mocy i wydźwięku, przez co raczej nikły w eterze. Przy okazji wyszło na jaw, że premier oprócz kota posiada również pistolet. Z bronią ową lubił swego czasu spacerować po sejmie. Pan premier Kaczyński to w końcu persona niebywale ufna i otwarta na innych ludzi, więc ten fakt nie powinien budzić wątpliwości. Ciekawe czy ten „pistolecik” poza celami czysto towarzyskimi, miał swój udział przy podpisywaniu „paktu stabilizacyjnego” i trzymaniu w ryzach koalicjantów.
A absolutnym kuriozum, jakie miało miejsce zaraz po debacie, była konferencja prasowa pana premiera, na której oświadczył wszem i wobec, że to on jest debatowym zwycięzcą.
Ostatnia z debat, która odbyła się pomiędzy Donaldem Tuskiem, a byłym prezydentem i jednocześnie twarzą kampanii LiD - Aleksandrem Kwaśniewskim, ugruntowała pozycje lidera Platformy Obywatelskiej. Nawet kategoryczna wpadka, Tuska w części, dotyczącej gospodarki, mimo, iż niemal obaliła mit o „Irlandii w Polsce”, ostatecznie nie wpłynęła znacząco na dalszy tok debaty.
  Za to byłemu prezydentowi cała kampania schodzi na bólu w goleni prawej. Podczas przemówienia na konwencji LiD w Szczecinie zwracał się w pełnych natchnienia słowach do marszałka Sejmu i jego psa(„Ludwiku Dorn i Sabo, nie idźcie tą drogą!”). I gdy wszyscy, (zarówno wyborcy jak i sztabowcy LiDu) przyjęli do wiadomości, że Kwaśniewski i alkohol to tak naprawdę przemyślana, dalekosiężna, obliczona na sukces wyborczy strategia, prezydent nagle oświadczył: „Cierpię na tropikalną chorobę z Filipin”. Niedługo potem okazało się, że pan prezydent jest niegroźny dla środowiska, bo choroba jest niezakaźna. Cały kraj odetchnął z ulgą. Niech pan prezydent Kwaśniewski zdrowieje, proponuję jakieś znieczulacze („anestezja stresu wyborczego” jak najbardziej wskazana).
  Jakieś dobre słowo na koniec? Jedno to w dzisiejszych czasach stanowczo za mało. Nigdy nie byłem, nie jestem i nie będę za inercją polityczną mas. To wasza ekloga (gr. eklogé ‘wybór, to, co jest wybierane’). Mam nadzieję, że idąc do urn oddaliście swój głos roztropnie i właściwie.

Marek Andrzejewski

GotLink.plkinofan3gp siatkowkarn eurora